Piotr Michnikowski


o mnie

15%

Piotr Michnikowski

 Pracuję wielowątkowo, na pograniczu różnych technik i sztuk. Interesuje mnie głównie pogłębione odczuwanie i refleksja pozawerbalna, pozostająca w sferze niedostępnej rozumowej analizie, lecz żywo obecna: ta, w której człowiek może się jedynie odnaleźć, lecz nie może jej stworzyć. Ciekawią mnie wszelkie aspekty ludzkiego istnienia jako niezwykłego faktu. Nie interesuje mnie w sztuce ani prowokacja, ani przeciwstawianie się czemukolwiek. Zamiast tego wolę poszukiwanie uniwersalnych odniesień i wewnętrznego spokoju.”
O rzeźbieniu marzyłem od dziecka. Postanowiłem, że zostanę rzeźbiarzem, kiedy miałem 6 lat. Pamiętam, jak z zachwytem oglądałem album ze zdjęciami ołtarza Wita Stwosza, który miała moja babcia. Zawsze, kiedy u niej byłem, przeglądałem te zdjęcia i nie mogłem się oderwać. Lubiłem lepić z plasteliny. Miałem zdolności manualne, sprawiało mi ogromną frajdę, kiedy coś udawało mi się stworzyć.



Miałem szczęście spotkać na mojej drodze znakomitych, bardzo ciekawych profesorów. Zacząłem studia na Wydziale Wzornictwa Przemysłowego. Jako młody człowiek uważałem, że sztuka powinna być użytkowa, służyć ludziom. Gdzieś w okolicach drugiego roku studiów zorientowałem się, że ten zawód w tamtych czasach, w latach osiemdziesiątych, nie miał żadnej przyszłości w Polsce. Mogłem co najwyżej trafić do jakiejś fabryki i tworzyć wspaniałe projekty, które nigdy nie doczekałyby się realizacji. Co więcej, wykładowcy mówili o tym wprost.

 
Ponieważ na wydziale mieliśmy zajęcia z rzeźby z prof. Krystianem Jarnuszkiewiczem, a jego brat Jerzy Jarnuszkiewicz prowadził pracownię na wydziale rzeźby, ja i dwoje moich przyjaciół zdecydowaliśmy, że zmieniamy wydział. Na moją ukochaną Rzeźbę. Spotkałem tam wielu znakomitych wykładowców i artystów.
Naturalną konsekwencją była decyzja o zmianie wydziału. Miałem szczęście trafić do pracowni rzeźby, którą prowadził prof. Jerzy Jarnuszkiewicz. Bardzo dobrze wspominam naukę tamże, choć nie byłem zapewne najłatwiejszym studentem. To było otwarcie na świat, na sztukę niekonwencjonalną, awangardową, nowoczesną, choć niewątpliwie z uszanowaniem historii i tradycji.


Gdy ktoś mnie pyta, co mnie inspiruje, odpowiadam: wszystko. Życie jest fascynującym zdarzeniem i niezwykłym faktem. A my często, poprzez skupienie na różnych trudnościach, które się w życiu zdarzają, zapominamy o tym cudzie. Jest absolutnie czymś niesamowitym, że garstka różnych pierwiastków została zebrana w całość i może mówić, myśleć, czuć i należeć do mnie. Inspiracja jest dosłownie wszędzie. Czyjeś spojrzenie na ulicy, uśmiech, jakieś wydarzenie, niekoniecznie dramatyczne. Trzeba patrzeć, obserwować, mieć otwarte oczy, uszy, umysł. I pamiętać, że gdybyśmy nie istnieli, to tego wszystkiego by nie było. Bo tak naprawdę, inspiracja pochodzi z wewnątrz nas.


Światło widzę wokół, w normalnych, codziennych sytuacjach. Nigdy nie uważałem, że artysta tworząc dzieło, musi być nieszczęśliwy. To stereotyp. Mam do tego szacunek, ale to nie jest moje. Wolę czerpać radość, podkreślać ją i dawać. Chcę, żeby ludzie w zetknięciu z moją sztuką mieli fajne, miłe, dobre doznania.


Jeśli człowiek jest naprawdę szczery w tym, co robi, odbiorca to czuje, widzi i doceni. To jest coś, co wyniosłem z domu.”